literature

Zar wiatrem podsycony - part1 - zlota jazda

Deviation Actions

Smokorys's avatar
By
Published:
160 Views

Literature Text

Arkin stanął na wzgórzu. Przed nim rozciągało się przyszłe pole bitwy. Jak na dłoni widział obóz Hrinvali. Ustawiali się w polu, dziesiątki wężyków po setki w każdym z osobna. Kawaleria przesuwała się na wschód. Tylko po co, przecież bagna, które się tam znajdują są nie do przejścia. Spojrzał w dół, szukając jakiegoś wejścia. Strome zbocze wzniesienia uniemożliwiało wdrapanie się na górę. Była to pozycja wręcz doskonała. Tylko teraz trzeba szybko sprowadzić jakimś cudem łuczników, a Hrinvalowie już podnoszą sztandary.
- Jerl, Scin, macie sprowadzić mi tutaj przynajmniej dwustu łuczników. Nie może zabraknąć im strzał.
Dwa smoki za nim wystartowały prawie natychmiast. Wiatr przez nie podniesiony rozwiał mu włosy.
- Pośpieszcie się... – Wyszeptał i poprawił bujną czuprynę.

Kilka mil dalej, w największym lesie Vranidu podniósł się dźwięk rogu. Nad korony drzew wzniosło się stado smoków. Każdy z nich trzymał w łapach liny. Przez kilka minut istoty siłowały się, by podnieść platformy. Ruszyły. Bestie niosły teraz tak bardzo upragnionych przez wodza łuczników. Były ich razem cztery setki. Większość w ich szeregach jednak stanowiły lekkie i zwinne niewiasty, kobiety Lerandoru. Najlepsze z najlepszych. Skrzydlate bestie dyszały ciężko, jednak leciały w stronę celu. Nagle jedna z lin wypadła z łap mniejszemu szafirowemu smokowi. Ostatnia z platform przechyliła się i pociągnęła w dół dwa pozostałe stworzenia. Krzyk kobiet spadających na łąki słychać było daleko stąd. Uderzyły w ziemię. Teraz nikłe siły zostały i tak uszczuplone. Mimo błędu, młody smok uratował kilku strzelców. Misja nie skończyła się jednak, platformy gnały dalej. Cermil odstawił łuczniczki na ziemię. Gdy tylko rozwinął skrzydła, by wzbić się w powietrze któraś z nich wskoczyła mu na grzbiet.
- Leć Cer, leć! – Jej aksamitny głos sprawił, że nie śmiał stawiać oporu. – Niech wiatr północy niesie nas do celu.
Smok prychnął jakby potwierdzając słowa kobiety i przyspieszył lotu. Z góry doskonale widzieli jak siły sprzymierzonych krain południa ustawiają szyk bojowy. Cermil przechylił łeb i spojrzał na istotę, która nim zawładnęła. Wysoka brunetka ubrana była w zielonkawy strój z dziwnymi plamami, do tego miała pancerz. Ona również obserwowała jego ruchy. Ich spojrzenia się spotkały. Żółte oczy błękitnego smoka nie mogły oderwać się od piwnych tęczówek łuczniczki. Oboje poczuli się doskonale, jakby los przeznaczył im to spotkanie. Szybowali tak jeszcze moment. Ona odwróciła wzrok pierwsza. Wskazała mu wzgórze i rozkazała lądować. Nie mógł się oprzeć jej poleceniom. Błękitnołuski czuł, że została teraz jego panią. A on zawsze marzył, aby mieć panią.
Platformy powoli osiadły na nierównej ziemi. Trawa pod nimi nie stawiała oporu, jednak kamienie jakby krzyczały „mój jest ten kawałek podłogi!”. Na nieszczęście dla nich, ciężkie konstrukcje wgniotły je w mokry grunt. Łucznicy zabrali się za rozbiórkę „latadeł”.
- Szybko, mamy mało czasu! Smoki, wracać na uzgodnione pozycje! Już, już! – Arkin podniósł klingę zielonego miecza wskazując drogę. Objął wzrokiem ludzi, po czym zaczął instruować ich, gdzie ustawiać zapory. Biegał tu i tam pomagając, aż zauważył młodego smoka.
- Hej, co tutaj robisz?! Won stąd!  Musisz… - jakaś kobieta stanęła pomiędzy nim a Cermilem.
- On zostaje tutaj. – Głos dziewczyny wytrącił go z równowagi. Dosłownie. Przewrócił się do tyłu. Słowa jakby przędzone z jedwabiu uderzały w niego powoli. Otrząsnął się i wstał, aby spojrzeć w piwne oczy łuczniczki. Nie wiedział, czemu, ale jej spojrzenie sprawiło, że nie mógł wydać żadnego dźwięku.
- Potrzebujemy go.  Widziałam całą ich armię. Nawet jak plan wypali, to ta pozycja jest stracona. Tylko on będzie mógł wezwać pomoc. – Nie spodziewał się taktycznego myślenia po tej kobiecie. Chociaż z drugiej strony powaliła go samym głosem. – Jestem Yavija, żona Oela, Córka Yeviego.
- Jesteś żoną Oela? Tego Oela? – Ark nie mógł ukryć zdziwienia. W końcu przecież Oel był dowódcą armii Teyreiwów. Generałem wroga, zdrajcą. – Co robisz tutaj?! – Rozłożył ręce, starając się pokazać wszystko przed, jak i za sobą.
- Jeżeli chcesz się mnie pozbyć, powiedz. – Niezrażona nerwowością rozmówcy nadal stałą pomiędzy nim a smokiem. – Jednak on odejdzie ze mną. – Smok potwierdził mrucząc i lekko przysuwając się do swojej nowej pani.
Czworo oczu skierowane teraz było na młodego dowódcę. Nie wiedział, co ma zrobić. Wygnać ją? Jeżeli to zrobi, straci młodego wojownika, który może przesądzić o losach bitwy. A jak zostanie, to może spróbować sabotować działania łuczników.
- Decyzja jest trudna, nie wiem, jakie masz zamiary. Ale niech będzie. Tylko spróbuj zrobić coś podejrzanego. Nie obchodzi mnie, że jesteś kobietą, zabiję Cię bez mrugnięcia okiem. – Ostatnie słowa wyakcentował mocno, tak aby zabrzmiały groźnie. Stanął w pewnej siebie pozycji, skrzyżował ręce na piersi i zmrużył oczy. Czekał na reakcję Yaviji. Ona podniosła zaś lewą brew.
- A w ogóle wiesz jak się trzyma miecz, wielki generale?
Odpowiedź całkowicie zbiła go z tropu. Sarkastycznie wypowiedziane „wielki” nadal dźwieńczało w jego uszach, gdy odchodziła. Do tego smok wytknął mu język i również się odwrócił. Ale nie gniewał się na nią. Miała w sobie coś, co spotkał tylko raz. Teraz zdał sobie sprawę, gdzie. Jeszcze kilka minut stał jak wryty. Dopiero, gdy został szturchnięty przez jednego z podwładnych wrócił do rzeczywistości.

Tymczasem w obozie kolejny raz zadął róg. Przed las wysunęły się pierwsze oddziały. Prawa flanka wybiegła jak strzelona z bicza. Kierowali się pod wzgórze. Reszta jednostek powoli ruszyła na pole, bitwa miała zacząć się już niedługo. Nad pole wzleciały już pierwsze smoki. Opancerzone kolosy zakręcały koła mijając się nawzajem. Obie strony posiadały smocze oddziały, jednak tylko Hrinvalowie stworzyli samodzielną jednostkę z samych takich potworów. Póki nie doszło do starcia na ziemi, w powietrzu nie mogło dojść do walk. Taka była niepisana zasada wojny. Bestie opancerzone stalą obserwowały się nawzajem. O ile siły powietrze obu oponentów były w tym miejscu wyrównane, o tyle na lądzie dominował sojusz. Różnorodność jednostek i umiejętność ich wykorzystania najczęściej decydowała o przewadze. Jednak nie zawsze. Jedną z taktyk, która pozwalała na zniwelowanie różnorodności sił wroga było wystawienie krążowników lądowych – smoków, opancerzonych w taki sposób, aby nie mogły się wznieść, lecz były tak naprawdę nietykalne. Tym razem jednak nikt nie mógł sobie pozwolić na taką opcję. Dominacja w powietrzu oznacza zwycięstwo. Nie chodzi o jakieś wybitne taktyki. Cel na ziemi po prostu łatwiej trafić.
Obie armie zbliżały się do siebie. Atmosfera była napięta, z góry dochodziły ryki i powarkiwania. Smoki czekały, aż rozpocznie się taniec śmierci. Nagle sojusz zatrzymał się. Ktoś ostrzegł ich o flance, która próbuje obejść ich pozycje. Armia podzieliła się na pół. Mimo tego nadal mieli ponad dwukrotną przewagę nad królewskimi. Zastój nie trwał długo. Po jakiś dziesięciu minutach ponowiono marsz. Ciężcy zbrojni wrogich sobie sił starli się w jednym szyku. W ruch poszły młoty, miecze topory i włócznie. Lekka piechota zwinnie przeskakiwała z miejsca na miejsce, elfy pokazywały klasę swego kunsztu wojennego. Ludzie nie pozostawali obojętni. Brak szybkości i finezji nadrabiali ilością i pancerzem. Krwawe sztandary uniosły się wysoko.
Gdy tylko zawrzała bitwa, nad polem rozległy się bojowe, przeraźliwe ryki. Skrzydlate istoty rzuciły się sobie do gardeł. Pazury iskrzyły na stalowych płytach, łuski były wyrywane wraz z płatami mięsa. Szary smok pikując przywarł do jakiejś seledynowej samicy. Uderzył na jej plecy. Jednym ruchem przedniej łapy rozerwał błony smoczycy. Zatykające uszy wycie rozpaczy i cierpienia zmieszało się z gwarem pod nimi. Jeszcze jedno ugryzienie w szyję walczącej i można było znów wracać. Jednak nie dawała za wygraną. Oboje upadli na walczących, wzbijając chmurę kurzu i ziemi. „Nie ważne, kim byłeś kiedyś, jesteś teraz mym wrogiem.” – Takie oto motto panowało w szeregach. Opary nie zdążyły opaść, a wojownicy dopadli się do pary walczącej o przetrwanie. Szarawy zamotał się i obrzucił biegnących płomieniami. Gorący oddech na krótki czas zniechęcił potencjalnych „napaleńców”. Te kilka sekund wystarczyło, aby wystartować. Seledynowa smoczyca została sama. Ostatkiem sił próbowała się bronić, lecz dopadli ją ze wszystkich stron. Ryk urwał się tak nagle jak się rozpoczął. Ciepła krew parzyła, a oni nadal walczyli na zwłokach. Z nieba spadł kolejny smok. On jednak miał szczęście. Spadł na swoich. Ale i jego szczęśliwa passa nie trwała długo. Z góry pikując uderzył w niego inny, żądny krwi oprawca. Jedno cięcie. Tyle wystarczyło, by zniszczyć pysk i oślepić „szczęściarza”. Kto jak kto, ale smoki nie znały umiaru w brutalności. Bitwa trwała nadal.

Prawa flanka ustawiła się pod wzgórzem. Nie mieli drogi ucieczki. Los kilku tysięcy spoczywał teraz w dłoniach garstki łuczników. Jednak straceńcy nie byli w całkowitym potrzasku, znali wartość swoich „aniołów stróżów”. Z ich wysokości nie było widać, kto nadchodził. Czekali. Nad ich głowami latały strzały. Nerwowość udzielała się każdemu o kolei. Szyk jednak pozostał niezarwany.
- Jeszcze moment, jeszcze chwila… - szeptał sam do siebie niejeden z nich.
Nagle wypadł na nich szereg zbrojnych. Tarcze zablokowały szarżę. Rozpoczęła się walka wręcz. Tarczownicy musieli utrzymać się jak najdłużej. Duże, owalne tarcze wielkości niemal dwóch metrów dawały doskonałą osłonę. Z góry na atakujących spadał grad strzał. Przed murem tarcz leżały setki ciał. Setki przerodziły się w tysiące. Ze wzgórza nadszedł w końcu tak długo oczekiwany sygnał. Ryk złotego rogu Frinninów rozbrzmiał dostojnie nad tą małą bramą piekieł.
Dzień wcześniej ktoś powiedział: „My nie pójdziemy do piekła, to piekło przyjdzie do nas. A nawet, jeżeli uda mu się tu dotrzeć, to zawrócimy je z powrotem”
Tarcze opadły. Na topniejące szeregi sprzymierzonych wysypali się wypoczęci i gotowi do walki żołnierze. Pułapka idealna. Tego wróg się nie spodziewał. Mający początkowo przewagę atakujący zdali sobie sprawę, że z ich przewagi nie pozostał nawet ślad. Byli dziesiątkowani. Nie minęło kilka minut, a rozpierzchli się na wsze strony. Jednak to było na razie jedyne zwycięstwo strony królewskiej. Na całej długości, szerokości i wysokości ustępowali oni teraz pola Hrinvalom i ich sprzymierzeńcom.  Na miejscu pojawił się kawalerzysta.
- Arkinie! Pomocy! Nie damy rady się utrzymać, wykrwawiamy się na śmierć! –Chłopak miał może dwadzieścia lat. Krew zdobiła cały jego strój, a nawet twarz. Nie miał broni, w ręce trzymał złamaną włócznię. Koń stąpał z kopyta na kopyto zdenerwowany, jakby sam chciał coś przekazać. Chwilę potem młodzieniec spadł z konia, w plecy miał wbity sztylet o zdobionej lwią głową rękojeści. Nie trzeba było dawać rozkazu. Łucznicy ze wzgórza od razu poczęli zjeżdżać w dół zbocza. Na przegrupowanie nie było czasu. Bieg zmienił się w szaleńczą szarżę na odsłoniętą flankę i tyły sił południa. Cermil ze swoją panią spadł z góry rycząc. Ale nie to było największym zaskoczeniem. Z wąwozu kilkaset metrów dalej wyleciało stado smoków. Nie były same. Na ich grzbietach również byli jeźdźcy. Ogniste smugi spadły na walczących. Jeden z jeźdźców trzymał w rękach sztandar. Złota flaga zdobiona sylwetkami trzech smoków – zielonego z lewej, stojącego na dwóch łapach z rozłożonymi skrzydłami skierowanego na zewnętrzną część sztandaru, srebrnego z prawej będącego w podobnej pozycji, oraz czerwonego na środku. Napis wyszywany w elfickim, smoczym, krasnoludzkim i ludzkim głosił „Klan ze szczytów Złotych Gór. Wojna, Honor, Chwała.”
Jednak te smoki nie były jak inne. Ich sylwetki uderzały swoją masywnością, skrzydła i ogony grube tak samo. A wszystkie bestie zostały opancerzone. Spod stalowego pancerza nadal widać było złotą łuskę.

www.youtube.com/watch?v=FH9yjm…

Jak wena spotka, to się jej nie odpuszcza ;D
© 2014 - 2024 Smokorys
Comments38
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In